Starożytne Ateny uchodzą za fundament zachodniej cywilizacji, kolebkę demokracji oraz miejsce rozkwitu nauki i sztuki. Za marmurową fasadą skrywało się jednak mroczne oblicze metropolii, która słynęła z ulicznej prostytucji, a swoją potęgę zbudowała na wyzysku.
Antyczne Ateny wzbudzają w nas głównie pozytywne skojarzenia. W książkach i filmach prezentowane są często jako „raj utracony”. Teksty ilustrują fotografie przedstawiające kopie kunsztownych rzeźb Fidiasza lub prężące się na wazach sylwetki umięśnionych młodzieńców. Łatwo ulec złudzeniu, że epoka klasyczna była złotym wiekiem ludzkości – a przynajmniej Greków. Tymczasem dawne Ateny przypominały dzisiejsze metropolie Trzeciego Świata: były brudne, zatłoczone i cuchnące. Dodajmy do tego powszechne pieniactwo oraz zwykłą głupotę, która na tamtejszej agorze objawiała się równie często, co na współczesnych forach internetowych. Taki obraz kulturalnej stolicy Grecji jest przejmująco odpychający i… prawdziwy.
Jednym z największych wynalazków Ateńczyków była demokracja. Ustanowiono ją jednak bardziej w warunkach rewolucji ocierającej się o zamach stanu niż na drodze pokojowego referendum. W rzeczywistości była ustrojem, dzięki któremu elita mogła wyzyskiwać masy. By korzystać z uroków życia, mieszkaniec miasta-państwa (polis) musiał posiadać status obywatela. Ale przysługiwał on wyłącznie pełnoletnim mężczyznom, którzy na świat przyszli w Atenach, zrodzeni z wolnych rodziców Ateńczyków. Szacuje się, że przez większość epoki klasycznej liczba takich szczęśliwców oscylowała wokół 40 tysięcy, stanowili więc zdecydowaną mniejszość wśród ponad 200-tysięcznej populacji polis i całego regionu, zwanego Attyką. Co więcej, w mieście przebywało dodatkowo liczne grono tzw. metojków, czyli cudzoziemców zwabionych możliwościami zysku w prężnie rozwijającej się aglomeracji. Nie dość, iż byli oni pozbawieni prawa udziału w rządach obywatelskich, to jeszcze musieli partycypować w kosztach ich utrzymania, płacąc na ten cel specjalne podatki. Jednak to nie oni znajdowali się w najbardziej opłakanym położeniu. Najliczniejszą grupę stanowili bowiem ludzie nieposiadający jakichkolwiek praw: niewolnicy. A to właśnie dzięki ich ciężkiej pracy wspólnota obywateli działała jak dobrze naoliwiony mechanizm.
Dla starożytnych Greków niewolnictwo było naturalnym elementem otaczającego ich świata. Hellenowie zasadniczo brzydzili się pracą fizyczną (może z wyjątkiem uprawy roli), dlatego właściciele warsztatów rzemieślniczych z reguły byli też posiadaczami ludzi, którzy w nich harowali.
Do tego należy doliczyć służbę obecną w domach zamożniejszych mieszkańców miasta oraz wylewających poty w rozległych majątkach ziemskich, a wówczas okaże się, że na jednego wolnego obywatela przypadało od 10 do 50 niewolników. Niektórzy mieli ich znacznie więcej, jak na przykład znany wódz i polityk z V wieku p.n.e., Nikiasz – był on właścicielem aż tysiąca mężczyzn, których wynajmował głównie do pracy w kopalniach srebra.
Tanią siłę roboczą zdobywano zwykle w wyniku wojen, biorąc do niewoli żołnierzy strony przegranej. Innym, nigdy niewysychającym źródłem były porzucane noworodki. W Atenach głowie rodziny przysługiwało prawo do wyrzeczenia się swego dziecka. Takie niechciane maluchy znajdowano na wysypiskach śmieci lub bezpośrednio na ulicy. Wiele z nich umierało, lecz inne były zabierane przez przechodniów, którzy następnie kazali wychowywać je służbie. Istniały też porywające ludzi wyspecjalizowane szajki, sprzedające ich potem na targach niewolników.
Najgorszy los spotykał przymusowych robotników zatrudnionych w położonych na południu Attyki kopalniach. Eksploatowano w nich zawierające srebro rudy ołowiu. Przy wydobyciu kruszcu pracowali zarówno dorośli, jak i dzieci, leżąc w ciasnych i niskich, sięgających głęboko pod ziemię korytarzach. Prymitywnymi kilofami wyrywali skałom cenny surowiec. Warunki, w których żyli ci nieszczęśnicy, przypominały sowieckie łagry. Zmuszano ich do harówki ponad siły, karmiono byle czym i nie gwarantowano nawet ciepłego miejsca do spania. Życie w kopalni było ciężkie i krótkie, katorga oraz ciągły kontakt z trującym ołowiem zbierały straszliwe żniwo. Nadzorcy bez trudu znajdowali jednak kolejne ofiary. Okupiony cierpieniem niewolników kruszec służył później do zdobienia wystawnych gmachów publicznych, takich jak Partenon, i opłacania artystów zmieniających miasto w dzieło sztuki. Wędrując po dzisiejszych Atenach śladem antycznych zabytków, warto pamiętać, że ich powstanie możliwe było tylko dzięki nieludzkiemu wyzyskowi.
Prostytucję nazywa się często najstarszym zawodem świata. Towarzyszy ona cywilizacji już od tysiącleci, a określenie „córy Koryntu” nie wzięło się znikąd. Czy w starożytnej Grecji chwilę rozkoszy można było kupić sobie tylko w tym mieście na wybrzeżu Peloponezu? A skąd, Ateny wcale nie były w tej dziedzinie gorsze! Najtańsze prostytutki wystawały w bramach, gdzie pozwalały korzystać ze swych wdzięków za niewygórowaną opłatą wynoszącą jednego obola. Inne pracowały w licznych domach publicznych, które rozpoznawano po bezustannie święcących się nad wejściem lampkach oliwnych. Sławą dzielnicy obfitującej w liczne erotyczne atrakcje cieszył się Keramejkos, czyli dystrykt garncarzy, gdzie po stresujących negocjacjach handlowych można było szybko zakosztować płatnej miłości. Co może jednak dziś szokować, czołowym centrum ateńskiego seksbiznesu była także... świątynia Afrodyty Ludowej. Została ona zresztą wzniesiona z podatków nałożonych właśnie na wykonawczynie najstarszego zawodu świata, a że koszt jej budowy był niebagatelny i wyniósł 18 milionów oboli (w przeliczeniu równowartość ok. 30 milionów złotych), daje to pewne wyobrażenie o skali rozpowszechnienia prostytucji w ojczyźnie demokracji.
By oddać rzeczywisty obraz epoki, nie możemy przemilczeć faktu, iż oprócz kobiet nierządem często trudnili się też młodzi chłopcy. Wpasowywali się oni doskonale w preferowany wówczas model życia erotycznego. W starożytnej Grecji normą były bowiem związki uczuciowe pomiędzy dojrzałym mężczyzną a dorastającym młodzieńcem. Społeczeństwo przyzwalało na tego typu układy – wierzono, że starszy z partnerów, mając wpływ na kochanka, ukształtuje go na wzorowego obywatela. Był jednak pewien szkopuł: adorowany przez swego wielbiciela chłopiec absolutnie nie mógł dać mu się spenetrować oralnie czy analnie. Jak w takim razie miał wyglądać akt fizycznej miłości? Otóż ze wzmianek u autorów antycznych oraz malunków na wazach można wywnioskować, że dopuszczalne było pieszczenie i całowanie młodzieńca, a także pocieranie się genitaliami. W innych przypadkach prawo przewidywało sankcje. W Atenach mężczyznom odgrywającym w trakcie stosunku homoseksualnego bierną rolę groziło publiczne wsadzenie… rzodkwi w odbyt.
O ile żeńskie prostytutki nie spotykały się w kolebce demokracji z potępieniem, a te najbardziej luksusowe otaczano wręcz pewnym szacunkiem, o tyle na chłopców, którzy uprawiali seks za pieniądze, patrzono z naganą. Za taką działalność można było utracić prawa obywatelskie, ale mimo to całkiem spora liczba ateńskich młodzieńców w zamian za materialne gratyfikacje oddawała swe ciała na pastwę rozpustników. Zresztą część z nich nie kryła się z wykonywanym zawodem i uprawiała ów proceder np. na... cmentarzach, okazjonalnie używając nagrobków jako miejsca igraszek.
O jednoznacznym potępieniu sprzedających się młodych mężczyzn świadczyć może proces, jaki ateński mąż stanu, Ajschines, wytoczył w 346 roku p.n.e. swojemu przeciwnikowi politycznemu – Timarchosowi. Otóż ten pierwszy dowiódł przed sądem, iż jego adwersarz jako nastolatek prostytuował się, więc powinien stracić prawo do udziału w życiu publicznym. Upokorzony dostojnik niedługo później popełnił samobójstwo.
Jak widać, Ateny bynajmniej nie były rajem zamieszkanym przez samych filozofów, artystów i atletów. Podobnie jak dzisiejsze stolice świata, miały swoje dzielnice grzechu, brudne tajemnice oraz liczną grupę nieszczęśników, którzy – zepchnięci na margines – wiedli koszmarne życie.