Pod koniec XIX wieku wieczory nagle stały się dłuższe. Można było je spędzić na lekturze, w jasno oświetlonej operze lub... fabryce. A wszystko to dzięki pewnemu niepozornemu wynalazkowi, nazywanemu koszulką Auera.
To był prawdziwy triumf człowieka w odwiecznej walce z siłami natury – raz na zawsze przegnał mrok z domów i ulic miast. To XIX-wieczne pokonanie ciemności zawdzięczamy technologii oświetlenia gazem. Niezwykłą historię owego przełomowego wynalazku możemy poznać na wirtualnej wystawie Blaski i cienie gazowego światła na stronie Wirtualnego Muzeum Gazownictwa.
Jednak nie od razu Kraków (i inne miasta) rozświetlono. Początkowo ludzie z rezerwą podchodzili do nowej technologii. Nie dość, że była droga (gaz uzyskiwano z węgla), to jeszcze płomień nieprzyjemnie pachniał i kopcił. W gazowniach z tą drugą kwestią radzono sobie dzięki systemowi filtrów i płuczek. Receptą na cenę nowego blasku okazał się zaś niepozorny wynalazek przypominający woreczek z białej siatki, od nazwiska wynalazcy określany siatką, koszulką, a nawet pończochą Auera (na zdj.). Jego działanie było banalne: wystarczyło nasączyć bawełniany materiał związkami toru i ceru (w proporcjach odpowiednio: 99% i 1%), założyć na palnik gazowy i voilà – ulegające utlenianiu sole pozwalały siateczce rozbłysnąć pięknym, mlecznobiałym światłem.
Ta innowacja umożliwiła obniżenie kosztów użytkowania, więc coraz chętniej inwestowano w oświetlenie gazowe. Tym bardziej że jedna lampa tego typu dawała mniej więcej tyle światła co 12 świec, a dzięki siateczce Auera miało ono barwę zbliżoną do światła dziennego. Wreszcie stała się jasność!
Wraz z rozwojem gazowni i sieci dystrybucji paliwo gazowe stopniowo taniało, lecz nie od razu stało się powszechnie dostępne. Na gazowe lampy, kinkiety i żyrandole mogli sobie pozwolić jedynie najbogatsi, więc projektowano je tak, by schlebiać ich gustom – nie zawsze wyrafinowanym. W kolekcji Wirtualnego Muzeum Gazownictwa możemy obejrzeć wymyślne konstrukcje ze złoceniami, kryształowe wisiory, a nawet skomplikowane mechanizmy teleskopowe.
A jak radzili sobie ubożsi? Również w domach robotników świece stearynowe zaczęły w końcu odchodzić do lamusa, gdy wprowadzono liczniki gazowe na monety lub żetony. Pod koniec XIX wieku stały się one powszechne. Żetony o różnych nominałach nabywało się w gazowni, a następnie wrzucało do automatu – tylko wtedy, kiedy gaz był akurat potrzebny. Klientom ułatwiało to rozliczenie. Producenci także nie narzekali na takie rozwiązanie, ponieważ wraz z nim zniknął problem niezapłaconych rachunków.
Z czasem oświetlenie gazowe straciło blask – zostało wyparte przez lampy elektryczne. Jednak latarnie gazowe nie przepadły całkowicie w mrokach dziejów. W wielu miastach do dziś stanowią atrakcję turystyczną i są utrzymywane przez magistrat oraz pasjonatów tej nieco zapomnianej technologii. Prawdziwą europejską stolicą gazowego światła jest Berlin, w którym działa ponad 20 tysięcy latarni tego typu. W Londynie opromieniają Galerię Narodową, Katedrę Westminsterską i budynek parlamentu, w Pradze – Most Karola oraz Szlak Królewski. Można je spotkać również w Polsce, m.in. na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu, przed krakowskimi Sukiennicami, a także na ulicy Agrykola w Warszawie. Dawniej były symbolem postępu, obecnie stanowią piękną pamiątkę po czasach, gdy nie wszystko było jasne jak słońce...
Więcej informacji o fascynującej historii domowych sprzętów na gaz znajdziesz w Wirtualnym Muzeum Górnictwa: https://wmgaz.pl