Aby opanować pandemię koronawirusa, miliony ludzi musi pozostać w domach. Nałożono drastyczne ograniczenia dotyczące kontaktów międzyludzkich. Dla wielu z nas takie doświadczenie samotności stanowi duże obciążenie. Dlatego wyjaśniamy, jak spędzać czas z samym sobą oraz kiedy izolacja jest uważana za cudowne narzędzie terapeutyczne...
W pierwszych dniach spędzonych w ciemnej celi Sarah Shourd boi się brutalnych strażników i współwięźniów. Strach ją paraliżuje i nie pozwala spać. Ale nikt nawet nie tyka jej palcem. Wręcz przeciwnie. Oprawcy dręczą kobietę bezwzględną izolacją – 32-letnia Amerykanka spędza ponad 10 tysięcy godzin w irańskim areszcie w całkowitym odosobnieniu. I już po kilku tygodniach w samotności grozi jej obłęd: zaczyna mówić bez ładu i składu, ma halucynacje.
"Raz po raz widziałam światła i słyszałam kroki, których nie było" – opowiadała później w wywiadzie.
Przez wiele dni, tygodni, może miesięcy obserwowała samą siebie, wpatrującą się godzinami na czworakach w wąską smugę światła sączącego się przez szczelinę pod drzwiami. Shourd poznała brutalną siłę samotności – i przekonała się, jak łatwo owo pierwotne uczucie może doprowadzić nawet zdrowego człowieka na skraj szaleństwa.
Jak to więc możliwe, że lekarze uznali właśnie kontrolowaną formę bycia samym za skuteczną autoterapię najróżniejszych chorób cywilizacyjnych? I jak możemy czerpać korzyści z zalecanego przez ekspertów ograniczania kontaktów w dobie pandemii? Przyjrzyjmy się faktom...
Człowiek jest z natury istotą społeczną. Gdy porozmawiamy na ten temat z psychologami ewolucyjnymi, szybko stanie się jasne, iż nie są to puste słowa. Strach przed przymusową izolacją lub odłączeniem od stada jest w nas głęboko zakorzeniony. Tak bardzo, że w trakcie eksperymentu przeprowadzonego przez amerykański Uniwersytet Wirginii 67% mężczyzn i 25% kobiet wolało rażenie niezbyt mocnymi elektrowstrząsami niż pozostawanie sam na sam ze sobą i swoimi myślami przez 15 minut. Inne badanie, zlecone przez brytyjskie ministerstwo zdrowia, wskazuje, że chroniczna samotność może narażać organizm na stres, którego skutki są porównywalne z paleniem 15 papierosów dziennie. Czego jednak boimy się w samotności?
Z dzisiejszej perspektywy może to zabrzmieć dziwnie, ale obawa przed samotnością jest częścią wykształconej przez setki tysięcy lat strategii przetrwania. „Bycie odizolowanym od własnej grupy jest łączone w naszym mózgu z najwyższą kategorią zagrożenia – zwłaszcza gdy jesteśmy młodzi” – pisał John Bowlby, pionier współczesnej psychologii rozwojowej. Ponieważ mózg Homo sapiens praktycznie nie ulegał modyfikacjom przez co najmniej 40 tysięcy lat, nic dziwnego, iż również dziś potrzeba towarzystwa jest w ludziach bardzo silna. Z tego względu możemy niekiedy usłyszeć w swoich głowach głosy z dawno minionych czasów.
„Tak jak głód ostrzega nas, że powinniśmy znaleźć pożywienie, tak poczucie samotności sprawia, iż szukamy kontaktu z innymi i stajemy się bardziej czujni” – wyjaśniał Bowlby.
A według profesora psychologii Roberta Coplana z tego właśnie względu za jedną z najdotkliwszych kar długo uważane było wygnanie.
Jednak głęboko zakorzeniony w pierwotnych częściach mózgu wrodzony strach przed śmiercią grożącą w izolacji jest tylko jednym z powodów, dla których wolimy nie być sami. Drugi wynika z klasycznego pomylenia pojęć...
Z medycznego punktu widzenia zjawisko samotności było od dawna zaniedbywane. Ale to się zmieniło. Obecnie prowadzone są liczne badania, a w Wielkiej Brytanii kilka lat temu powołano nawet specjalną komisję rządową określaną mianem „ministerstwa ds. samotności”. Jednym z jej zadań jest wyjaśnienie pewnego nieporozumienia. Otóż istnieje znacząca różnica między „przymusową izolacją” a „dobrowolnym byciem samym”.
Samotność wcale bowiem nie musi oznaczać braku kontaktów. Przez wiele osób nią dotkniętych jest określana jako stan, w którym nie jest się rozumianym, zauważanym lub szanowanym przez innych ludzi, nawet jeśli wokół ich nie brakuje. W tym sensie stanowi raczej reakcję na poczucie niezadowolenia z istniejących relacji. Ta forma samotności jest obecnie postrzegana przez lekarzy jako stan patologiczny albo przynajmniej chorobotwórczy. Na przeciwnym biegunie znajdują się dobrowolnie wybierane fazy bycia samym: według różnych badań prawidłowo stosowane i dozowane są nie tylko pozytywnym doświadczeniem, lecz wręcz swego rodzaju panaceum. Nadszedł zatem czas nauczyć się bycia w pojedynkę.
Ludzi, którzy świadomie się izolują, w epoce społecznego supernadzoru (smartfony, media społecznościowe itp.), szybko uznaje się za dziwaków czy outsiderów. Jest to jednak uprzedzenie, które trzeba przezwyciężyć, na co zwraca uwagę ekspert ds. samotności Michael Harris.
"Chodzi o to" – mówi autor książki The End of Absence (Koniec nieobecności) – "że w świecie permanentnego połączenia w sieci samotność boli tylko z jednego powodu: ponieważ nigdy nie nauczyliśmy się być sami!"
Aby to zmienić, prof. Kenneth Rubin, psycholog z Uniwersytetu Maryland, opracował swoiste korepetycje z samotności. Zasada czterech „jeśli” określa warunki, w jakich samoizolacja ma pozytywny wpływ na ciało i umysł. Po pierwsze, jeśli samotność jest dobrowolna, po drugie, jeśli da się ją zakończyć natychmiast na własne życzenie, po trzecie, jeśli można w inny sposób nawiązać pozytywne więzi społeczne w życiu codziennym, i po czwarte, jeśli udaje się, będąc samym, skutecznie regulować uczucia. To ostatnie w szczególności dezorientuje spędzających czas wolny bez towarzystwa. Profesor Matthew Bowker, teoretyk psychoanalityki z Medaille College, do zachowania kontroli nad własnymi uczuciami w trakcie tej fazy zaleca swego rodzaju samoregulację:
"Musisz sobie mówić, że przeżyjesz, że będzie dobrze – nawet jeżeli nie jesteś w tym momencie wspierany przez grupę".
W zasadzie, i to jest najważniejsza lekcja dla nas, nie ma żadnego wzoru ani skrótu do „bycia pozytywnie samotnym”. Podczas gdy jedna osoba może z łatwością, a nawet przyjemnością przebywać cztery tygodnie nad położonym w ustronnym miejscu jeziorem na Alasce, inna ma dość już po zaledwie 15 minutach spędzonych w fotelu na rozmyślaniu o swej izolacji. Socjolog prof. Jack Fong mówi: "Bycie dla siebie samego nie ma stałej formy. Jest amorficzne. Znaczy to, iż uczucie bycia samym należy ze sobą uzgodnić – a to jest zadanie, z którym musimy poradzić sobie… samodzielnie".
„Bycie sam na sam ze sobą przez 60 dni było zdecydowanie najważniejszym doświadczeniem mojego życia” - mówi podróżnik Ed Stafford. I dodaje: "Izolacja zmusza cię do stawienia czoła bardzo surowej wersji siebie. Jest jak lustro twojej duszy".
Żeby było jasne: nauka wsłuchiwania się w siebie, autorefleksji, zadawania sobie pytań, krytykowania i rozumienia siebie niezależnie od wpływu innych nie jest wyłącznie praktyką uważności wywodzącą się z tradycji buddyjskich, ale także koncepcją medycyny akademickiej – i to dość udaną.
"Pozytywne bycie samym jest długotrwałym wewnętrznym procesem konfrontowania się z własnymi myślami. To praca, która może być nawet bolesna" – wyjaśnia prof. Bowker. – "Lecz gdy tylko zaczniesz uznawać ten czas za przyjemny, zaowocuje to prawdopodobnie najważniejszą relacją, jaką może nawiązać człowiek".
Inni specjaliści potwierdzają te obserwacje. Doktor Thuy-vy Nguyen z Uniwersytetu w Durham bada na przykład coś, co można by nazwać paradoksem samotności. "Wiemy, że im więcej czasu dana osoba dobrowolnie spędza sama, tym lepsze są jej kompetencje społeczne w grupie". Psycholożka tłumaczy to wyższym stopniem równowagi emocjonalnej – oraz większą gotowością do ponownego kontaktu z ludźmi po zakończeniu społecznej abstynencji. Z kolei Emily Roberts, psychoterapeutka dziecięca z USA, udowodniła, iż „pozytywne bycie samym” znacznie ułatwia zrozumienie i przetwarzanie negatywnych emocji – co może zapobiec stresowi oraz wypaleniu.
Profesor Gregory Feist, psycholog z Uniwersytetu Stanowego w San Jose, pokazał w sensacyjnych badaniach z udziałem czołowych artystów i naukowców, że kreatywność oraz zdolność do dobrowolnego bycia samym są powiązane! Potwierdziła to dr Julie Bowker z Uniwersytetu w Buffalo, która sklasyfikowała formy przebywania sam na sam ze sobą i udowodniła, iż „pozytywne wycofanie społeczne” znacząco wpływa na pomysłowość. Profesor Reed Larson z Uniwersytetu Illinois wykazał z kolei, że krótkoterminowe fazy izolacji zwiększają w dłuższej perspektywie zdolność do koncentracji. A wspomniany prof. Feist przeprowadził analizy, z których wynika, iż jesteśmy wtedy szczęśliwsi, bardziej zrównoważeni i empatyczni, wydajniejsi, pewniejsi siebie oraz stabilniejsi psychicznie. Paradoksalnie, dla naszego mentalnego zdrowia może okazać się naprawdę niebezpieczne, jeśli nie nauczymy się być sami. Taka zdolność okazuje się nad wyraz przydatna właśnie w dobie pandemii.
Liczni badacze zwracają przy tym uwagę na podstawowy aspekt tego zagadnienia: tryb bycia i działania w pojedynkę został zapisany w genach, ponieważ go potrzebujemy. Dlatego też „pozytywna samotność” nie jest stanem nowym, lecz naturalnym, który należy przywrócić. Podkreśla to już fakt, iż dopiero bez sztucznych bodźców (np. ruchu ulicznego) i w konfrontacji z naturalnymi (np. ciszą w lesie) rozwija ona swój pełny efekt. Tak jak elementem naszego podstawowego wyposażenia jest chęć przynależenia do grupy oraz obawa przed alienacją, tak też niekiedy potrzebujemy być sami. Profesor John Cacioppo mówił:
"Należy zawsze pamiętać, że samotność jest częścią naszej natury. A jeśli czasem czujemy się samotni, będąc sami, oznacza to nic innego jak to, iż jesteśmy ludźmi".
Od zawsze było to znakiem, że nie jesteśmy jedyni na świecie.