Lepsza koncentracja, większa wydajność w pracy i poprawa nastroju – to główne korzyści wymieniane przez zwolenników mikrodawkowania, czyli regularnego przyjmowania substancji psychodelicznych w małych ilościach. Naukowcy dopiero zaczynają dogłębnie badać tę nową formę „tuningu” umysłu. Co już udało im się ustalić?
Po dekadzie pracy dla zagranicznych start-upów 32-letnia Karen Smith [imię i nazwisko zmienione przez red.] przeprowadziła się do Chicago, by podjąć studia z zakresu analizy danych. Łączenie nauki z obowiązkami zawodowymi okazało się trudne. Frustrację nasiliło zerwanie z nałogami: nikotynowym i marihuanowym. Gdy z nadejściem zimy chandra pogłębiła się, Smith uznała, że problem wymaga rozwiązania. Zamiast jednak zwrócić się do psychologa sięgnęła po… psylocybinę – psychoaktywny alkaloid występujący naturalnie w setkach gatunków grzybów. Pomysł podsunął jej mąż, zainspirowany wątkiem na forum popularnego serwisu reddit. Para zaopatrzyła się w „grzybki” i zaczęła je przyjmować w regularnych odstępach czasu oraz ilościach dostatecznie małych, by nie wywoływały zaburzeń świadomości.
Rezultaty były znakomite: Karen nie tylko odczuła poprawę nastroju i odzyskała motywację, ale również stała się o wiele bardziej efektywna. Łatwiej radziła sobie z programowaniem i analizą algorytmów.
"Zniknęły wszystkie blokady, jakie towarzyszyły mi w codziennych działaniach" – zwierzyła się w rozmowie z portalem MarieClaire.com.
Podobną historię przedstawia „The Guardian”. Rosie, bohaterka artykułu, przyznaje się do przyjmowania niewielkiej ilości sproszkowanych grzybów halucynogennych co trzy, cztery dni. Twierdzi, że dzięki temu nie cierpi na stany lękowe, odczuwa większą jasność umysłu i… radość podczas zabaw z dziećmi. W zbliżony sposób swoje doświadczenia opisują jej znajome, które mikrodawkowanie (ang. microdosing) zaczęły przedkładać nawet nad zdrowe odżywianie czy medytację.
Moda na microdosing, jak wiele innych nowinek związanych z narkotykami, przyszła z Kalifornii. Tyle że odmienne stany świadomości mają tu znaczenie marginalne, o ile nie zerowe. Chodzi bowiem o „tuning” umysłu: lepsze samopoczucie i zwiększenie sprawności intelektualnej. Nic dziwnego, że trend zapoczątkowali wysoko wykwalifikowani specjaliści z Doliny Krzemowej, a nie – jak w latach 60. i 70. ubiegłego wieku – hipisi. Do mikrodawkowania grzybów halucynogennych i LSD przyznają się programiści, inżynierowie oraz – ma się rozumieć – artyści. Jedną ze znanych osób z branży IT, która nie ukrywała regularnego spożywania „kwasu” (i palenia jointów), był Steve Jobs.
Według licznych relacji internautów przyjmowanie substancji psychodelicznych w niewielkich dawkach poprawia koncentrację, pobudza wyobraźnię i zwiększa wydajność. „Grzybki” i „kwas” – jako stymulanty – powoli wypierają popularne farmaceutyki, takie jak Adderall, środek stosowany w leczeniu ADHD, a przez osoby zdrowe jako „pobudzacz” dodający energii i motywacji do pracy. Użytkownicy tego typu substancji twierdzą, że psychodeliki stanowią lepszą alternatywę, ponieważ – w odróżnieniu od zaprojektowanych w laboratoriach pigułek – nie powodują skutków ubocznych, jak rozdrażnienie albo stany lękowe.
Czy faktycznie tak jest? Trudno to stwierdzić z całą pewnością, bo danych naukowych na ten temat jest – nomen omen – jak na lekarstwo. Pierwsze testy dotyczące mikrodawkowania zainicjowano we wrześniu 2018 roku w ramach utworzonej w tym celu jednostki w Imperial College London (ICL). Są dość nietypowe, bo uczeni musieli… obejść przepisy. Ze względu na to, że w Wielkiej Brytanii LSD jest nielegalne (obecnie zakaz nie obejmuje grzybów psylocybinowych ani innych halucynogennych substancji pochodzenia roślinnego), specjaliści zaangażowali do eksperymentu osoby, które już stosują microdosing – na własną rękę i odpowiedzialność. To fortel pozwalający uniknąć gigantycznych kosztów prawnych i logistycznych związanych z organizacją w pełni kontrolowanego testu. Wyniki badań mają zostać opublikowane jeszcze w tym roku w jednym z prestiżowych czasopism naukowych.
Choć pierwsza kompleksowa analiza skutków microdosingu ma dopiero nastąpić, nie znaczy to wcale, że poruszamy się po ziemi nieznanej. Miesiąc po rozpoczęciu projektu ICL na łamach periodyku „Psychopharmacology” opublikowano efekty eksperymentu przeprowadzonego w Holandii, na Uniwersytecie w Lejdzie. Trzydziestu sześciu jego uczestników poddano serii testów na kilka typów inteligencji przed i po spożyciu 0,37 grama grzybów halucynogennych.
Okazało się, że mikrodawki narkotyku poprawiły sprawność w zakresie rozwiązywania problemów oraz kreatywnego myślenia, nie wpłynęły natomiast na inteligencję płynną (związaną z naturalnymi predyspozycjami).
Nieustannie przybywa też relacji ze strony osób stosujących mikrodawkowanie. Nie chodzi wyłącznie o luźne opinie wymieniane w towarzystwie czy na forach internetowych, ale o rozbudowane, szczegółowe i udokumentowane świadectwa. Niektóre pojawiają się na łamach prasy, inne dostępne są w formie książkowej – jak w przypadku publikacji Ayelet Waldman "A Really Good Day: How Microdosing Made a Mega Difference in My Mood, My Marriage, and My Life" ("Naprawdę dobry dzień. Jak mikrodawkowanie zrobiło megaróżnicę w moim nastroju, małżeństwie i życiu"). Ta wydana w 2016 roku autobiografia pisarki specjalizującej się dotychczas w mało kontrowersyjnych tematach zszokowała czytelników. Waldman przekonuje w niej, że przyjmowanie niewielkich ilości LSD pomogło jej uporać się z depresją i zaburzeniami lękowymi.
Dzięki „grzybkom” podobne problemy udało się pokonać np. Clarkowi Martinowi. Mężczyzna był uczestnikiem testów nad wpływem psylocybiny na stany lękowe związane z chorobą nowotworową, prowadzonych przez naukowców z Uniwersytetu Nowojorskiego. Wzięło w nim udział 29 ochotników. Po sześciu i pół miesiąca od podania narkotyku u 60–80% z nich stwierdzono poprawę nastroju, niższy poziom lęku i… większą akceptację dla wizji własnej śmierci. W tym przypadku nie chodziło jednak o mikrodawkowanie. Badani doświadczyli pełnowymiarowego, kilkugodzinnego „tripa” – przy czym dla Martina pozytywne doznania poprzedzone były atakiem paniki. Sam zainteresowany twierdzi, iż warto było zapłacić tę cenę.
"Dzięki psylocybinie zaczynasz doceniać, że w ogóle żyjesz, że jesteś świadkiem istnienia oraz jego tajemnicy. Tracisz poczucie ograniczeń czasowych i przestrzennych" – zwierzał się w udzielonym wywiadzie.
Przeżyciem, którego Martin doświadczył szczególnie mocno, było wyzwolenie się z wrażenia osamotnienia.
Badań na temat wpływu psychodelików na umysł – w dawkach powodujących zmiany świadomości – nie ma jednak wiele. Co gorsza, w 2016 roku brazylijscy naukowcy opublikowali wnioski z analizy testów prowadzonych z wykorzystaniem tego typu substancji w latach 1990–2015 – okazało się, że spośród 151 jedynie sześć spełniło niebudzące wątpliwości kryteria metodologiczne (pozostałe były m.in. zakrojone na zbyt małą skalę lub miały źle dobraną grupę kontrolną). Ale zdaniem autorów te, które „zdały egzamin”, wskazują, iż zarówno LSD, jak i psylocybina czy ayahuasca mogą stanowić „użyteczne narzędzia w leczeniu uzależnień, stanów lękowych, zaburzeń nastroju, w szczególności u pacjentów opornych na terapię”. Czy zatem nadeszła pora, aby akademicy przeprosili się z psychodelikami?
Tego zdania jest wielu uczonych, ale kłopot stanowią ograniczenia prawne. Drzwi dla eksperymentów nad LSD czy grzybów psylocybinowych zostały zatrzaśnięte w 1966 roku – amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) ogłosiła wtedy moratorium na testy środków psychodelicznych z udziałem ludzi (wkrótce śladem USA podążyły inne kraje). Decyzja urzędników była elementem walki z zażywaniem narkotyków. Zarządzenie FDA przerwało badania pilotażowe prowadzone od 1961 roku przez psychologa Jamesa Fadimana, wówczas pracownika Uniwersytetu Stanforda. Dotyczyły one wykorzystania psychodelików w procesie rozwiązywania problemów. W sesjach udział wzięło łącznie 27 osób, głównie naukowców (w tym wielu inżynierów). Z podsumowującej je publikacji wynika, że efekty „tripów” okazały się nad wyraz owocne. Substancje te przyczyniły się m.in. do stworzenia twierdzenia matematycznego opisującego obwód bramki NOR, koncepcyjnego modelu fotonu, urządzenia do sterowania promieniowaniem w akceleratorze liniowym, nowego projektu mikrotomu wibracyjnego oraz koncepcji kosmicznego eksperymentu dotyczącego pomiarów aktywności słonecznej.
Bez wątpienia wstępne efekty testów były obiecujące, choć ich przerwanie na tak wczesnym etapie sprawia, że nie należy wyciągać z nich pochopnych wniosków. W ostatnim czasie psychodeliki wracają do łask, lecz proces ten przebiega bardzo wolno. Jeśli jednak prawodawcy spojrzą na nie łaskawszym okiem, mogą one nie tylko pomóc w walce z depresją czy stanami lękowymi. A nuż doprowadzą do… rewolucji naukowej?